Kiedy była mgła, drwale nie wychodzili z szałasu. Nawet za potrzebą. Siedzieli tylko w milczeniu, patrzyli w ziemię i nasłuchiwali… Już nikt nie opowiadał historii o leśnym dziadu co za drzewa się mści, o szalonym drwalu któremu dla żartu zrąbali ukochaną brzozę i teraz on rąbie drwali… Ani o białej wilczycy której wybrali młode, ani o wielkim puchaczu któremu zniszczyli gniazdo. Czy o związanej dla żartu wiewiórce… Każdy nasłuchiwał odgłosów lasu. Lasu przeciw któremu tak zgrzeszył!… A drzewa? Przecież same drzewa…. Każdy miał ich na sumieniu tysiące! Milczeli i patrzyli w ziemię. Tylko ukradkiem rzucane spojrzenia po sobie, dla nabrania otuchy, że może to tylko mi się zdaje, że może ponosi mnie wyobraźnia. Ale zobaczywszy w twarzy kolegi to samo, szybko spuszczali wzrok… Każdy ściskał w garści siekierę aż bielały palce. I robił rachunek sumienia.
A kiedy mgła nie opadała trzy dni – było już wiadomo, że nawet jeśli ich nie słychać – to są. Wszyscy. Krążą wokół szałasu i tylko czekają aż się któryś wychyli. I nie będzie zmiłowania. Chyba że…
Najstarszy drwal westchnął ciężko i zaczął wyliczankę
– strachy leśne i bagienne, zdejmcie mgielną z nas gehenne, weźcie od nas tą ofiarę, niech wrócą porządki stare, raz i dwa i trzy patyki, dzisiaj pójdziesz w strachu wnyki – ty! …–
Zanim zrozumiał, dziesięć mocarnych rąk łapało go i związanego wlokło na porębę. Przez godzinę słychać było obłąkańcze wrzaski i podnoszące włosy na głowie na przemian klątwy i błagania.
Po kilku godzinach mgła opadała…